Lista aktualności Lista aktualności

Z NOTATNIKA PTAKOLUBA – SKRZYDLACI „CICHOCIEMNI”

ZIMA TO PORA ROKU, CHYBA NAJMNIEJ KOJARZĄCA SIĘ Z PTAKAMI I ICH OBSERWOWANIEM. POZA PTASIM DROBIAZGIEM ODWIEDZAJĄCYM NASZE PRZYDOMOWE KARMNIKI, MIEJSKIE PARKI I OKOLICZNE LASY WYDAJĄ SIĘ CICHE I PUSTE. JEDNAK PTAKOLUBOWIE, NAWET NA TEN CZAS POTRAFILIBY Z PEWNOŚCIĄ WSKAZAĆ PEWNĄ GRUPĘ SKRZYDLATYCH DRAPIEŻNIKÓW, DLA KTÓRYCH ZIMA TO CZAS ZWIĘKSZONEJ AKTYWNOŚCI I PRZYGOTOWANIA SIĘ DO LĘGOWEGO SEZONU – TO SOWY, WSZYSTKIE NASZE 10 GNIAZDUJĄCYCH GATUNKÓW.

Tajne przez poufne

Sowy znamy chyba wszyscy. A to z kreskówek i bajek, a to ze szkolnych dyplomów i witryn księgarń. Zawsze dystyngowane, mądre i oczytane. Często ustrojone w okulary, z pisarskim piórem pod skrzydłem. Jednak gdyby tak spytać przygodną osobę, co o sowach wie naprawdę, to okazałoby się, że to ptaki równie jak znane z nazwy i wyglądu, tak tajemnicze z zachowania i życia. Niestety osobiście mam skromne doświadczenie jako obserwator tych „nocnych” skrzydlatych drapieżników. Zdążyłem się jednak upewnić, że trzeba być wytrwałym i cierpliwym ptakolubem, aby stanąć twarzą w twarz z którąś z naszych sów. Bywa, że to nieodzownie wielodniowe wyprawy wieczorno-nocne, połączone z wabieniem i nasłuchiwaniem. Jak dopisze łut szczęścia, nasze ucho może zostać „wyróżnione” usłyszeniem któregoś odgłosu z szerokiego repertuaru, jakim posługują się sowy. Jednak dopiero dostrzeżenie tego tajemniczego ptaka, a dłuższa obserwacja już w ogóle, z pewnością jest spełnieniem niejednego ornitologicznego marzenia. Licząc, że i Państwo poczujecie ochotę na takie nietuzinkowe spotkanie, postaram się uchylić nieznacznie rąbka tajemniczości, jaka spowija nasze bohaterki-sowy.

Zdj. nr 2. Pójdźka w swym naturalnym środowisku – otwartych terenów łąkowo-rolnych (fot. Krystyna Nawrocka)

Darów natury nigdy nie za wiele

Tego, że ewolucyjnie sowom dane zostało naprawdę wiele, nie można im odmówić.

I tak po pierwsze – wzrok. Obdarzone kilkudziesięciokrotnie lepszym wzrokiem od człowieka, sowy stały się doskonałym ptasim łowcą. O dziwo nie tylko nocnym, bo część z nich mających tęczówki koloru czerwonego (np. puchacz /Bubo bubo/), całkiem nieźle radzi sobie także w dzień, a te z tęczówkami żółtymi jak chociażby sóweczka /Glaucidium passerinum/, to gatunek przede wszystkim dzienny i wieczorny. Jednak skoro i tak sowy kojarzą się nam z nocą, to wypada wspomnieć o tych spośród nich, dla których właśnie noc jest porą największej aktywności. To przepiękna płomykówka /Tyto alba/ oraz najpospolitsza z naszych sów, czyli puszczyk /Strix aluco/. Ich czarne jak węgle tęczówki, wychwytują z nocnych ciemności wystarczająco dużo utajonego światła, aby dostrzegać wyraźnie to, co dla innych zwierząt byłoby jedynie głęboką czernią nocy. To właśnie przed nimi drżą wszystkie drobne przyziemne zwierzęta, które nawet nocą nie mogą czuć się bezpieczne.

Płomykówkę dane było mi obserwować w kościelnej wieży w jednej z podkaliskich wsi. Wrażenia niezapomniane ze spotkania z „kościelnym demonem”.

Dar drugi – słuch. Najważniejszą w tym względzie rolę odgrywa sowia „twarz”, czyli tzw. szlara. Jest to swoista „antena zbiorcza” wychwytująca nawet najcichsze szmery. Ten wypłaszczony przód głowy, skupia wszystkie napływające dźwięki i kieruje je do sowich uszu. Nie są to jak myśli wielu te ozdobne pęczki piór na zwieńczeniu głowy niektórych gatunków. Sowie uszy to wewnętrzne narządy słuchowe schowane po bokach głowy. Całe to misterne dzieło Matki Natury daje sowom wyśmienity dar, pozwalający im na perfekcyjne polowania. To właśnie dzięki niemu sowy są w stanie zlokalizować i dokładnie namierzyć buszującego pod śniegiem nornika lub mysz. Przed sowami jak widać, nawet warstwa ochronna z góry nie daje pełnej gwarancji bezpieczeństwa. 

Trzecie cudo – upierzenie. Dzięki pewnym niuansom budowy piór, wszystkie sowy latają bardzo, ale to bardzo cicho. Są jednak i wśród nich samych gatunki robiące to wręcz bezszelestnie. To gatunki polujące zasadniczo tylko nocą i o zmierzchu, czyli płomykówka i puszczyk. Panująca wtedy wokół cisza, potęgująca każdy dźwięk, wymaga od nich, aby pojawiać się jak przysłowiowy duch. I tak też się dzieje, a potencjalnej ofierze niedane jest zapewne nawet usłyszeć delikatnego świstu skrzydeł czy szumu w powietrzu gdy nadchodzi niespodziewana śmierć.

Puszczyki to głównie ich nasłuchiwanie, ale i oko w oko udało mi się kilkukrotnie z nimi stanąć w różnych częściach Polski.

No i fenomen czwarty, to wspólna cecha wszystkich polskich sów, czyli dwukrotnie większa ilość kręgów szyjnych niż u ssaków. Jest ich aż 14! I być może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że te kilka dodatkowych „kostek” pozwala sowom na dosłowne zaglądanie sobie na „plecy”. Możliwy obrót głowy to aż 270o! Niewiele brakuje, aby to samo miejsce móc obserwować i z prawej i z lewej strony głowy.

Dzisiaj poluję ja, jutro polują na mnie

Menu polskich sów, choć nie różni się zbytnio jeżeli chodzi o jego rodzaj, to już pod względem wielkości jest bardzo odmienne.

Najmniejsze z naszych sów – sóweczka i włochatka /Aegolius funereus/ to pogromcy ptasiego, leśnego drobiazgu. Co z tego naszego śpiewającego grona skrzydlaków nie będzie dość szybkie i czujne, to niestety może stać się jedną z pozycji na karcie dań tych niewielkich, ale bojowych ptasich drapieżników.

Możliwością prawie jednoczesnej obserwacji sóweczki i włochatki, obdarzony zostałem podczas krótkiej wizyty na terenie sąsiedniego Nadleśnictwa Wymiarki. Było szybko, ale owocnie.

Jak przekonać się mogą potencjalni sowi obserwatorzy, próbujący wabić charakterystycznym pogwizdywaniem sóweczki, dźwięk ten działa na drobne ptaki jak przysłowiowa płachta na byka. Wszystkie one będące w zasięgu tego dźwięku podnoszą głośny alarm. Zlatują się w pobliże znienawidzonego wroga, aby przegonić go z najbliższej okolicy. A że w „kupie” i gromadzie siła, to myśliwskie zapędy sóweczki czy włochatki, zostają nieraz szybko zgaszone, a same ptaki oddalają się w ekspresowym tempie.

Zdj.3. Widny las sosnowy ze świerkowym podrostem – „mieszkalne osiedle” sóweczek i włochatek  (fot. Michał Szczepaniak, Nadleśnictwo Lipinki)

Z pewnością bardziej odważne mogą czuć się większe gatunki sów jak puszczyk (a już szczególnie puszczyk uralski /Strix uralensis/ i mszarny /Strix nebulosa/), czy obie uszatki (Asio otus i flammeus /uszatka błotna/). Sowy te, choć nierzadko także nękane przez inne ptaki, najczęściej poprzestają na ich ignorowaniu i kontynuowaniu dziennego odpoczynku pośród gałęzi drzew lub traw.

„Zaliczyć” puszczyka uralskiego udało mi się w przemyskim parku miejskim. Bardzo to daleko, ale warto było jechać.

Na kompletny spokój pozwolić sobie może natomiast największa z naszych sów, czyli puchacz. To sowie „monstrum” o rozpiętości skrzydeł do 170 cm, właściwie niczego się nie boi. Potrafi zapolować nie tylko na innych przedstawicieli ptasiego grona, ale i na wiele leśnych ssaków, które mieć się muszą przed nim na baczności. W swej naturze myśliwego i posiadanej sile, puchacz potrafi np. plądrować gniazda większych ptaków szponiastych jak myszołów czy jastrząb. Jego łupem padają wtedy nie tylko jaja czy pisklęta, ale i dorosłe osobniki, gdy zamiast salwować się ucieczką, próbują bronić swego przychówku. No cóż, od dawna już wiadomo, że w przyrodzie wygrywa silniejszy (choć bywa, że nie raz jednak sprytniejszy).

A skoro już mowa o prawach natury, to i ona zadecydowała, że istnieje swoisty „sowi łańcuch pokarmowy”. Bywa, że puszczyk zapoluje na sóweczkę lub włochatkę, a później sam stanie się ofiarą puchacza. I podsumować, że „wszystko zostaje w rodzinie” (sowiej), to może mało pocieszające dla tych, którzy stali się w tej rodzinie ofiarami.

Jednak nie tylko sowy są dla siebie nawzajem zagrożeniem. Te piękne ptaki nie mogą czuć się bezpieczne, chociażby ze względu na leśne ssaki drapieżne. Jenot, szop pracz czy lis, a już w szczególności kuna, to prześladowcy zapamiętale niszczący sowie gniazda i lęgi (i te na drzewach i te na ziemi). Niestety bywa, że aż 70% „puchatych” sowich pierwszoroczniaków, nie dożywa swego wejścia w dorosłość. Często to początkowa nieporadność tych osesków lub bez ogródek mówiąc ich gapostwo, wystawia je na łatwy łup leśnych drapieżników. Trzeba przyznać, że przyroda równo obdziela prawami wszystkich swoich podopiecznych.   

Poszukuję „mieszkania lub domu” w tym lesie

Sowy należą do tej grupy ptaków, które w swym wygodnictwie nie „brudzą sobie pazurów” budowaniem gniazd lub innego typu miejsc lęgowych. Każda z nich na miarę swoich możliwości i bitności, potrafi znaleźć i niejednokrotnie wywalczyć od wcześniejszego właściciela, wygodne M1. Oczywiste dla wszystkich, lokalizacje takich miejsc to wszelkiego rodzaju dziuple i wydrążenia lub wypróchnienia pni.

Zdj. nr 4. Stan deweloperski sowich M1 (fot. Michał Szczepaniak, Nadleśnictwo Lipinki)

Jednak nie mniej atrakcyjne są nadrzewne gniazda ptaków szponiastych i krukowatych, skalne wnęki i zakamarki budynków oraz naziemne niecki schowane w cieniu leśnych wykrotów (pochylone lub powalone drzewa z korzeniami) lub pośród trzcinowisk i łąk.

Ogromne wsparcie, choć pewnie niezamierzone udzielają sowom dzięcioły. To właśnie przez nie kute dziuple, stają się często własnością sóweczek, włochatek czy puszczyków. W zajmowanych, nadrzewnych gniazdach swe lęgi wyprowadza uszatka, a bywa, że i puszczyk uralski i puchacz.

Na uszatki trafiłem dopiero pod Kampinoskim Parkiem Narodowym, ale od razu na całą rodzinkę.

Ten ostatni jednak najczęściej za miejsce wychowu swych młodych, obiera leśne wykroty lub skalne półki i wnęki. Dwoma sowami, które najbardziej „ciągną” pośród ludzkie obejścia i budowle, są pójdźka /Athene noctua/ i płomykówka. Ta pierwsza lubuje się we wszelkiego rodzaju stodołach i szopach, a płomykówka albo „brata się z demonami” zajmując stare i ciemne ruiny, albo „ze świętymi” pomieszkując na kościelnych wieżach. Zostaje nam jeszcze uszatka błotna, która jak zobowiązuje ją nazwa gatunkowa, jest naziemną lokatorką zabagnionych i podmokłych łąk, turzycowisk oraz trzcinowisk.

Jest jeszcze jedno miejsce, które nie jest mijane obojętnie przez poszukujące „czterech kątów” mniejsze i średnie gatunki sów (choć bywa, że i nie gardzą nim niemałe puszczyki uralskie). To lęgowe budki przygotowane z myślą o tym rzędzie ptasich przedstawicieli. Wywieszone we właściwych miejscach i posiadające odpowiednią konstrukcję, stanowią doskonały substytut naturalnych miejsc, jakich może brakować w danym regionie (chociażby dla pójdźki lub płomykówki).

Sowie ciekawostki, czyli jakim mnie widzą, takim mnie piszą

  • Sowy to ptaki dożywające sędziwych lat. Udaje się to przede wszystkim osobnikom wychowywanym w niewoli. Pięć lub sześć dziesiątek lat to wyniki, którymi pochwalić mogą się chociażby puchacze. Ale i 30-ci lat płomykówek też robi spore wrażenie. Osobniki w naturze już tak dobrze nie mają, ale i tak kilkunastoletnie nasłuchiwanie sowich odgłosów dochodzących z tych samych miejsc, jest rzeczą jak najbardziej naturalną.
  • Dla dużej części z gatunków sów to liczebność gryzoni i drobnych ptaków warunkuje ilość corocznego przychówku. W trakcie tzw. „mysich lat” (ponadnormatywna ilość gryzoni) i obfitości w lesie ptasiego drobiazgu, sóweczki, włochatki, pójdźki, płomykówki, uszatki i puszczyki potrafią składać większą ilość jaj, wychowując z nich po kilkoro młodych lub nawet odbywać podwójne lęgi (np. płomykówki). Odwrotnie, gdy pokarmu jest niewiele, część z par w ogóle nie przystępuje do lęgów. Jak ważne jest zapewnienie wystarczającej ilości pokarmu dla „rodziny” dowodzić może chociażby zachowywanie się samic włochatek. Potrafią one wybierać starszych i bardziej przez to doświadczonych partnerów, licząc na wymierną tego korzyść w postaci ilości zdobywanego pożywienia dla młodych. Trzeba oddać sowom, że mądrości życiowej nigdy nie za wiele.

Zdj. nr 5. „Żadna mysz się nie prześlizgnie” - pójdźka ze zdobyczą (fot. Krystyna Nawrocka)

  • Śladami bytności sów w terenie, upewniającymi ich poszukiwacza, że jest na dobrym tropie, jest poza słyszanymi odgłosami (to znak najpewniejszy) obecność na ziemi tzw. wypluwek. W miejscach gniazdowania lub pod czatowniami sowy pozostawiają niestrawione resztki upolowanych ofiar. Mają one postać swoistych wałeczków zbudowanych z sierści i kości. „Wypluwanie” tych resztek, a nie ich wydalanie w tradycyjny sposób, pozwala sowom na uniknięcie poranienia przewodu pokarmowego ostrymi fragmentami kości. Takie wypluwki to także cenny materiał dla badaczy innych zwierzęcych grup (nie tylko ptaków), którzy ze szczegółowej analizy ich zawartości, pogłębić mogą wiedzę o niewielkich gatunkach zwierząt, jakie występują w danym regionie (bywa, że odkrywane są w ten sposób nowe gatunki!). 
  • Młode puchacze często bywają zezowate, a wśród puszczyków nierzadkie są przypadki osobników całkiem białych (albinosów). W odniesieniu do tych pierwszych, ta ich „okulistyczna wada” na szczęście zanika na progu dorosłości i po jego przekroczeniu stają się precyzyjnymi łowcami. W odniesieniu natomiast do tych drugich, „wada” ubarwienia całkowicie przekreśla ich przyszłość. Osobniki takie wystawione są na łatwy cel dla wszelkiej maści leśnych drapieżców. Natura niestety odstępstw od normy nie toleruje. 
  • Sowy są jedynymi ptasimi drapieżnikami mającymi wzrok skierowany do przodu. Upodabnia je to do ssaków naczelnych, czyli dla niewtajemniczonych np. do człowieka. Nie bez powodu w związku z tym mówi się o „sowiej twarzy”, która chociażby u włochatki ze względu na swój zdumiony wyraz stanowi cechę rozpoznawczą tego gatunku.

Mity, przesądy i symbole

Niestety sowy przez wieki nie miały renomy. Nękano je na wszelkie sposoby. Uchodziły za stworzenia złowróżebne i zwiastujące nieszczęście. Po ich usłyszeniu na cmentarzu (co powiedzmy szczerze, było rzeczą wielce prawdopodobną z racji częstej obecności tam starych dziuplastych drzew), przesądne osoby właściwie od razu mogły kłaść do grobu. Z tych też powodów przez kilka stuleci sowy masowo ginęły z ręki ludzkiej. Ich truchła nieraz zawisały na wrotach stodół, jako sposób na odstraszenie złych demonów i chorób zsyłanych przez siły nieczyste. Do dziś jeszcze pohukiwanie sowy w niejednym z nas powoduje niepokojący dreszcz. Nie bez powodu też puszczyk jest chyba najczęstszym ptasim bohaterem filmowym, bo jaki porządny horror obyłby się bez jego pohukiwania. Swego demonicznego przydomka „kościelny demon” doczekała się także płomykówka. Ta najjaśniejsza z naszych sów, gdy ruszała na łowy głęboką i ciemną nocą, wylatując z kościelnych wież, jak nic wyglądała na białą zjawę szukającą kolejnych zbłąkanych dusz.

Zdj. nr 6. Drugoplanowa gwiazda filmów grozy – eksponat „powypadkowego” puszczyka (fot. Michał Szczepaniak, Nadleśnictwo Lipinki)

Na szczęście nastały wreszcie dla tych pięknych i niegroźnych dla ludzi ptaków dobre czasy. Doczekały się też wreszcie pozytywnej symboliki. Stały się uosobieniem mądrości, rozsądku i inteligencji. Odzyskały w ten sposób ponownie status, jaki nadany był im już dawniej np. w starożytnej Grecji. Nie jest przypadkiem, że to właśnie sowa stała się atrybutem wszechwiedzącej bogini Ateny. Mitologia mówi, że dostrzegała ona rzeczy niewidzialne dla innych, dokładnie tak jak sowy widzące w ciemnościach. Obecnym „dowodem” łączącym sowy z boginią Ateną jest chociażby pierwszy człon łacińskiej nazwa pójdźki tj. Athene.   

Jak widać po losie sów, to czego nie znamy, rzadko zyskuje naszą sympatię i pozytywny stosunek. Dobrze stało się, że przestaliśmy wierzyć we wszystkie nieprawdziwe i krzywdzące mity i przesądy. Choć nadal możliwość osobistego spotkania któregoś z gatunków sów gniazdujących w Polsce należy do rzadkości, to jednak nasza wiedza pozwala nam na prawdziwe poznanie tych wyjątkowych ptaków. Zachęcam, aby z tego skorzystać, bo a nuż los się do nas uśmiechnie i to właśnie nam dane będzie stanąć kiedyś oko w oko ze skrzydlatym „cichociemnym”.

Autor: Michał Szczepaniak