Lista aktualności Lista aktualności

PANI I PAN DOLITTLE

LATO ZBLIŻA SIĘ DO NIEUCHRONNEGO KOŃCA. BYŚMY MOGLI ROZPOCZĄĆ JESIENNY CZAS W DOBRYM I MIŁYM NASTROJU, PROPONUJEMY DWIE LEKKIE OPOWIASTKI O NASZYCH LEŚNYCH OPIEKUNACH ZWIERZĄT.

Jesienny gość

Pierwsza z opowieści, choć ma symbolizować tegoroczne ciepłe lato, zaczęła się jeszcze w ubiegłoroczną, zimną i deszczową jesień. To wtedy w ręce naszej młodej referentki Dominiki trafił jeżyk, nazwany „Edwardem”. Zdrobniale, bo to był bardzo młody osobnik, a przez „ż z kropką”, bo to jeżyk z tych kolczastych, a nie z tych podniebnych. Jeżyk był wyjątkowo drobny i szanse na przeżycie okresu zimowego snu, gwarantowało mu tylko szybkie przytycie i to o jakieś 300%! Dla niewtajemniczonych dodać trzeba, że te procenty, choć wydawać by się mogło, że oszałamiająco wysokie, to w rzeczywistości oznaczały przybranie na wadze z 200 na 800 gram. Czasu nie było zbyt wiele, bo tzw. deadline (ostateczny termin), wyznaczał biologiczny czas zapadania młodych jeży w zimową, kilkumiesięczną „drzemkę”.

Zdj.2. Precyzyjne karmienie, precyzyjny pomiar (fot. Dominika Chudzik, Nadleśnictwo Lipinki)

Jak u dzieci, tylko jedzenie …

Wyścig z czasem ruszył. Najpierw odbyła się obowiązkowa wizyta u weterynarza, korzystna dla pacjenta, a niekorzystna dla jego pchlich lokatorów. Potem przyszedł czas na szybkie zgłębienie przez Dominikę wiedzy o przysmakach dla jeży i rozpoczęcie ich serwowania. I pewnie wielu z czytających zdziwi fakt, że nie były to czerwone jabłka, tak chętnie noszone przez jeże w książeczkach dla dzieci (a i pamiętam, że także w książkach do nauki języka rosyjskiego dla uczniów podstawówek lat 80-tych). Nasz kolczasty bohater natomiast, miał „stół” zastawiany mokrą kocią karmą, gotowanym kurczakiem z marchewką albo gotowanymi serduszkami. Na deser natomiast „szefowa kuchni” podawała suszone larwy drewnojadów i mączniaków. Te jednak okazały się najmniej atrakcyjną pozycją menu, w związku z czym zostały szybko podmienione na to samo, ale jeszcze żywe.

Skrupulatnie odbywało się także cotygodniowe  ważenie, aby kontrolować efekty tej odwróconej diety cud. Koniec końców przed wybiciem „godziny zero” oznaczającej czas udania się na zasłużony odpoczynek, jeżyk dzięki swemu „wilczemu apetytowi” osiągnął bez mała wymaganą wagę.

Zdj.3. Dwa dania z przystawką (fot. Dominika Chudzik, Nadleśnictwo Lipinki)

… i spanie.

Już nie w kartonie po butach, który jako wyposażenie klatki po królikach początkowo służył za noclegowisko, ale w specjalnie zbudowanym drewnianym M1, podopieczny Dominiki rozpoczął swoje pierwsze zimowanie. W objęcia Morfeusza (skrzydlatego bożka snu) nasz Edward wpadł na dobre kilka dni przed Bożym Narodzeniem. Uwite ze słomy i siana gniazdo i spokojne, ciche i chłodne garażowe otoczenie, okazały się idealnym miejscem na oczekiwanie wiosennego przebudzenia. A czekać na nie trzeba było wyjątkowo długo. Przyroda wokół wystartował już znacznie wcześniej, a nasz śpioch spał i spał. No, ale wreszcie zegar biologiczny zaczął bić i dla niego i 8 maja bieżącego roku wreszcie wychylił zaspany pyszczek ze swego domku. Po kilku dniach, już w pełni wybudzony rozpoczął poznawanie świata wokół siebie. Wyniesiony na zewnątrz do ogrodu domek, stał się teraz centrum tego świata, a jego najbliższe sąsiedztwo, jego rozległą resztą. Wróciło dokarmianie różnorodnymi smakołykami, a godzina dziewiąta wieczorem, o której zawsze się odbywało, stała się cyklicznymi powrotami jeżyka z wycieczek, na które coraz odważniej i coraz dalej się wypuszczał.

Zdj.4. Przytulne i wygodne „jeżykowe M1” (fot. Dominika Chudzik, Nadleśnictwo Lipinki)

Można by się pokusić o stwierdzenie, że historia ta miała dwa zakończenia – i to w pełni szczęśliwe, i to z nutką smutku i łezką w oku. No bo o ile nasz „kolczasty bohater” przetrwał cało i zdrowo zimę dzięki swej Opiekunce i ruszył w końcu w wielki (choć przyziemny) świat, to na pewno, tak po ludzku przykry był ten moment, gdy po raz pierwszy nie pojawił się już na kolejny posiłek, przygotowany z jego ulubionych przysmaków.

Trzeba mieć tylko nadzieję, że zarówno dotychczas, jak i w przyszłości udawać mu się będzie unikać wszelkich niebezpieczeństw. A te niestety, czyhają z każdej strony na te bardzo sympatyczne, ale jednak prawie bezbronne zwierzęta.

 

Ptasi „Dzień Dziecka”

Opowieść druga zaczyna się w przededniu tegorocznego lata. Nasz „Pan Dolittle” – leśniczy Grzegorz zostaje wtedy poproszony o zajęcie się młodziutkim ptakiem. W trakcie pierwszego spotkania zapoznawczego przyszłego Opiekuna i „podopiecznej” okazuje się, że to pisklę sójki, które jakieś zrządzenie losu pozbawiło przytulnego gniazda i pewnie także możliwości wychowania się w towarzystwie swego rodzeństwa. Na tym jednak pech naszej jeszcze nieopierzonej dobrze bohaterki, na szczęście się kończy. Trafienie w ręce naszego leśniczego to dla „ptasiego malucha” wygranie losu na loterii życia. O samodzielnym przetrwaniu w naturze kolejnych dni, nawet dla takiego przyszłego leśnego spryciarza jakim jest sójka, nie mogłoby być zupełnie mowy. Jednak „Dzień Dziecka”, bo wszystko to działo się właśnie wtedy, rządzi się swoimi prawami i jak widać, wynagradza wszystkim „dzieciom”, nawet tym opierzonym, wszystkie wcześniejsze krzywdy. Nie inaczej było i teraz. Przygarnięta sójka otrzymała piękną wolierkę zbudowaną specjalnie na jej ugoszczenie. Zaraz też i bez najmniejszej obawy zaczęła pałaszować wszystko, co było jej podawane do wiecznie otwartego dzióbka. A trafiały tam istne ptasie rarytasy. Były i dżdżownice i pędraki, a wszystko okraszane na bogato mielonym mięsem.

Zdj.5. Pierwsze karmienia były przeżyciem dla obu stron - ludzkiej i ptasiej (fot. Grzegorz Rygiel, Nadleśnictwo Lipinki)

Czerwcowa sielanka

Kompletnie też nie robiła sobie niczego z tego i nie dziwiła się temu, że jej „Rodzic” jest jakiś taki inny. Jaki by nie był karmił wyśmienicie, a na efekty tego nie trzeba było długo czekać. Sójka rosła jak na drożdżach, strojąc się już powoli w swe tradycyjne upierzenie z błękitnymi piórkami w ozdobie. Ze wzrostem nabierała też sił i animuszu, aby coraz głośniej domagać się kolejnego posiłku. Każde klaskanie w dłonie, które obwieszczało ten moment, traktowała pewnie jak najpiękniejszy dźwięk dla swych ptasich zmysłów.

Zdj.6. Z każdym dniem coraz większa i piękniejsza (fot. Grzegorz Rygiel, Nadleśnictwo Lipinki)

Cała ta ludzko-ptasia sielanka trwała aż do 22-go czerwca, gdy nastąpił pożegnalny, jak się później okazało, posiłek. Nasza sójka, już w pełni wypierzona i świadoma do czego służą skrzydła, podleciała najpierw na nieodległe drzewa, a potem ruszyła w wielki „zielony” świat znajdujący się wokół. Jeszcze po kilku dniach, przedstawicielka tego towarzyszącego często leśnikom w ich terenowej pracy gatunku, pojawiła się w pobliżu domostwa Pana Grzegorza, ale czy to była niedawna jego lokatorka, tego już rozstrzygnąć się nie udało.

Zdj.7. Jedno z ostatnich zdjęć do „rodzinnego” albumu (fot. Grzegorz Rygiel, Nadleśnictwo Lipinki)

Życząc „ptasiej bohaterce”, by to jej jako pierwszej udało się wreszcie wybrać za morze, zachęcamy wszystkich odwiedzających geoscieżkę, aby widząc sójkę, zaklaskali w dłonie. Kto wie, może właśnie Pani lub Panu uda się spotkać tę wyjątkową, która na ten dźwięk zleci na dół i usiądzie na ramieniu, domagając się smakowitej nagrody.

Autor: Michał Szczepaniak